Albania, Podróże

Theth – Niebo – Valbona

15 listopada, 2016



Na mapie mamy dwa punkty – A i B. Jeśli jesteś wroną albo Supermanem, do przebycia masz dziesięć kilometrów w linii prostej. Inna opcja? Przejście pieszo z punktu A do punktu B zabiera jakieś sześć-siedem godzin – do pokonania około szesnastu kilometrów górskim szlakiem. Zdecydowanie nie dla każdego, ale da się zrobić. To może trzecia opcja, leniuchu? Dobrze. Wsiadasz w samochód – srrruuu – tylko dwieście sześćdziesiąt kilometrów. Siedem godzin i jesteś. TO JEST ALBANIAAAA!

 Tak, ciągle mowa o tych samych punktach A i B. Wybieramy bramkę numer dwa – opcja piesza, z Theth do Valbony.
Gdzie jest to całe Theth? Gdzieś, gdzie już kończy się świat, a cywilizacja jest jakimś mglistym wspomnieniem. Mówią, że to jeszcze Europa, ale co oni tam wiedzą. Prokletije – Góry Przeklęte. Brzmi groźnie? Nie, brzmi jak baśniowa kraina, do której po prostu musimy się udać.
   

 

Żeby dostać się z Theth do Valbony samochodem, musisz przejechać praktycznie pół kraju…
No to po przygodę! Do Theth prowadzi tylko jedna droga. Nocujemy w Szkodrze (Shkodër po albańsku). To najbliższe  duże miasto. Cztery godziny autem. Rozbić namiot w centrum miasta? Nie ma problemu. Przy tych tropikalnych temperaturach podwórko jest dużo lepszą opcją niż wnętrze hostelu. Podjeżdża bus, zbiera się kilka osób. Jedziemy. Są ludzie z Francji, jest małżeństwo z Belgii z niemowlakiem. Można?

 

 

Bunkry to w Albanii stałe elementy krajobrazu.
Po wyjeździe z miasta widać prawdziwą Albanię. Stragany, małe przydrożne sklepiki, trzydziestoletnie auta, pola kapusty, furmanki i wszechobecne bunkry, bunkry… Bunkier dla każdego, milion bunkrów, niech diabli porwą Envera Hodżę! Koniec równin, zaczynają się góry. Po dwóch godzinach jazdy stajemy przy kafejce. Dziesięć minut na kawę i siku. Pani za barem to chyba najmilsza kobieta na świecie. Nie mówi po angielsku, my znamy dwa słowa po albańsku. Nie ma sprawy. Rozumiemy się świetnie. Mówi, jakie ładne z nas małżeństwo. Dostajemy słodycze w prezencie. Mamy albańską ciocię! Tutaj musi być jakiś haczyk – myślę sobie. Albańczycy nie mogą być tacy mili. Moje bardzo ograniczone zaufanie do ludzkości każe mi wątpić. Czy to ich sposób na wyciąganie kasy od turystów? Ale nie, tu nie ma haczyka. Takie rzeczy się wyczuwa. Bez wciskania kitu i fałszu. Autentyczna bezinteresowność. Piękne.


 

 

W drodze w Góry Przeklęte… przeklęta droga. Skończył się asfalt, zaczęła się nierówna żwirówka i jazda dwadzieścia kilometrów na godzinę. Po lewej góra, po prawej przepaść. Barierki? Raczysz żartować? To jest Albania. Co tam, humory dopisują. Ja gadam z Francuzami, dzieciak na kolanach matki się śmieje, tylko Kasia jakaś blada, stara się nie patrzeć w przepaść. Patrzę na Kasię, potem znów na dzieciaka. Założę się, że moja żona chciałaby być teraz tym niemowlakiem i żyć w błogiej nieświadomości…



 

 

Minęła wieczność i dojechaliśmy do Theth. Zapierająca dech w piersiach dolina. Cała osada to ledwie kilkanaście domów, głównie noclegownie dla turystów. Podobno na stałe mieszka tu tylko jedna rodzina. Czas żegnać się z towarzyszami podróży. Jako jedyni ruszamy od razu do Valbony. Na plecach po jakieś dwanaście kilo, mamy namiot, jedzenie i wodę, więc nie zginiemy. Żar leje się z nieba, ale w porównaniu z tropikami, które zostawiliśmy w Szkodrze i tak jest rześko. Szlak pnie się ostro w górę. Naprzód.



 

 

Krystalicznie czysta, wspaniale zimna górska woda!
Po drodze mijamy kilka osób schodzących z góry. Wzięli szlak z przeciwnej strony. Idą na lekko, z małymi plecakami i butelką wody. Tylko my, szaleńcy, z pełnym ekwipunkiem. Phi, co to dla nas? Piękny bukowy las przynosi ulgę od słońca. O, jest strumyk, można się ochłodzić. A tam dalej… co to? Jakaś chatka przy ścieżce. Fatamorgana? Baba Jaga czy inna cholera? Podchodzimy bliżej. Jest bar z zimnymi napojami, przekąskami i domowym ciastem. Teraz już naprawdę jest jak w bajce.

 

 

 

Kto by się spodziewał takich atrakcji w odludnych górach?
Został tylko kawałek pod górę, do przełęczy. Stamtąd będzie widać Dolinę Valbony i pójdzie już z górki. Jestem kilkanaście kroków przed Kasią, wchodzę na przełęcz i odbiera mi mowę z zachwytu (tak naprawdę krzyczę: “Kaaaśka, o kurwa, choć szybciej, musisz to zobaczyć!” – ale ma być romantycznie i bajkowo). Stoimy urzeczeni. Jeśli są takie miejsca i takie widoki, to bogowie tego świata może jeszcze nie poumierali?

 

 

 Przełęcz. Dokładnie pomiędzy dolinami Theth i Valbony.

 

Dolina Valbony
Dolina Valbony w całym swoim majestacie. Ciężko schodzić wąską i stromą ścieżką, bo zamiast patrzeć pod nogi podziwiasz góry i dolinę. Urządzamy sobie piknik pod jedną ze skał. W takiej scenerii nawet chleb z konserwą smakuje jak najwykwintniejsze danie. Wkrótce na szlaku pojawia się dowód, że japońscy turyści są wszędzie, nawet na końcu świata. Mijamy samotnie wędrującą dziewczynę.

 

 

 Przerwa na obiad

 

Ostatnie kilka kilometrów to niezbyt ekscytująca i płaska trasa doliną rzeki. Ale jest na horyzoncie wioska! O, nasze obolałe nogi i umęczone plecy! Docieramy do knajpy. Można tu też rozbić namiot. Zamawiamy żarcie i zimne piwo. I znów ta albańska gościnność. Rozpalają grilla w kuchni specjalnie dla nas. Wkrótce raczymy się śmiesznie tanimi i ogromnymi porcjami grillowanej jagnięciny i cielęciny. Gospodarz udostępnia nam prywatną łazienkę w swoim domu. Prysznic, a potem spać do namiotu. Pomimo nieziemskiego zmęczenia – pełnia szczęścia. Odparzenia na nodze pod skarpetą wkrótce znikną, wspomnienia – nie.
 

 

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply