Islandia, Podróże

ISLANDIA – dzień I

16 lipca, 2015

 – O Kurwa!

– Co jest? 

– Patrz jakie tanie bilety na Islandię! Akuratnie na maj! Jedziemy!
– No nie wiem… Islandia jest droga, poczekajmy aż będę miał zaklepaną tę pracę w markecie…
– Nie obchodzi mnie to! Kupujemy! Potem będziemy się matrwić!

Tak własnie zaczyna się nasza przygoda na Islandii. Na szczęście nie mamy czym się martwić – praca zaklepana, pieniądze na koncie – można spokojnie lecieć na wakacje. I to jakie! Islandia to miejsce, gdzie zawsze chcieliśmy pojechać. Zdjęcia w Internecie kuszą wodopadami, wulkanicznymi krajobrazami i pustkami, które ciężko ogarnąć wzrokiem. Kiedy w oknie samolotu pojawia się kawałek lądu nie możemy odkleić nosów od szyby.
Na lotnisku, jak to na lotnisku – nuuda. Czekając na kolesia z wypożyczalni aut kupujemy zapiekane kanapki z tuńczykiem. Takiego tuńczyka jeszcze nie jedliśmy! Soczysty, świeżutki, o głębokim, czystym smaku. Palce lizać! Po kilkudizesieciu minutach wsiadamy do vana razem z garstką innych turystów i START! Zaczynamy przygodę!
Jezcze tylko kilka formalności w wypożyczalni i… ZONK! Nie chcą nam wydać auta. Nie mamy karty kredytowej, która miala być zabezpieczeniem finansowym. Piotrek załamany, bładzi oczami po ścianach w poszukiwaniu rozwiązania. Mi włączył się moduł walki. A nie możemy zostawić dowodu osobistego? Karty debetowej? O, na tej tutaj jest więcej pieniędzy. Jakieś oświadczenie? Damska bielizna? Cokolwiek? W końcu doszliśmy do porozumienia. Zamiast płacić niebotyczną sumę zabezpieczenia finansowego dopłacamy 33 euro i z pełnym zakresem ubezpieczenia ruszamy wgłąb wyspy. Jeszcze tylko zakupy w dyskoncie spożyczym Bonus, tankowanie i WITAJ ISLANDIO!
Kierujemy się na południe, omijamy Reykjavik. Im dalej od lotniska, tym piękniejsze krajobrazy. Cieszę się, że na ulicy ruch prawie zerowy, bo podziwianie widoków wysuwa się na pierwszy plan, zostawiając przepisy drogowe daleko w tyle. Po 2-3 godzinach zauważamy z samochodu pierwszy wodospad, Seljalandsfoss.
Jest cudowny, o krystalicznie czystej wodzie pryskającej prosto na nasze twarze. Co sprawia, że jest jedyny w swoim rodzaju? Możemy obejść go dookoła. Świat zza wodnej zasłony wygląda zupełnie inaczej. Mamy dzisiaj wyjątkowe szczęście – jakaś para bierze ślub na tle wodospadu.

 

 

 

Kilka kroków (no dobra, kilkadziesiąt) od wodospadu Seljalandsfoss znajduje się kolejny wodospad – Gljúfrabúi. Jest trudniej dostępny niż Seljalandsfoss, bo trzeba się trochę powspinać po stromej (ale niskiej) ścianie skalnej. Na szczęście liny i łańcuchy pomagają  w najtrudniejszych momentach. Docieramy na szczyt, gdzie wita nas coraz głośniejszy ryk spadającej wody i… drabina. Pokonujemy kilka drewnianych stopni. Spoglądamy w dół. Wrażenie nie do opisania: ściana wody, spadająca z niesamowitą siłą roztrzaskuje się na skałach na dnie przepaści, na szczycie której właśnie się znajdujemy. A wiecie, co jest najfajniejsze? Po zjeściu na ścieżkę możemy wejść do wąwozu i stanąć pod skałą, na której rozpryskuje się woda. Czujemy się jak w bajce, zapominamy, jak wielu przed nami odwiedziło to miejsce. W tej sekundzie to my jesteśmy Indianą Jonesem albo właśnie przekraczamy ukrytą bramę Narnii.

 

Takie widoki rozpościerają się w drodze do Gljúfrabúi. Gdyby istniało coś takiego jak typowy krajobraz Islandii na pewno ten obrazek pojawiłby się w encyklopediach.
Napatrzeni, odrobinę przemoczeni i rządni kolejnych wrażeń wracamy do samochodu i ruszamy na poszukiwanie noclegu. Po drodze zajeżdżamy zamoczyć nasze zgrabe tyłeczki w gorącym źródle (Seljavallalaug). Parkujemy, kawałeczek piechotką i jesteśmy! Kąpiel w 40-stopniowej wodzie, u stóp lodowca to niezapomniane przeżycie! Żałujemy, że nie mamy zimnego piwa i nie możemy zostać tu na dłużej.

 

 

Jakby mało było wodnych wrażeń na jeden dzień, nocujemy pod kolejnym wodospadem. Dzisiaj śpimy z turystami z Austrii w malowniczo położonym hostelu. Z okien restauracji, do której idziemy w kapciach widać wodospad Skógarfoss – jeden z najpopularniejzych punktów turytycznych. Tłumów na szczęście nie ma i możemy swobodnie cieszyć oczy. Jest tak słodko, że sramy tęczą.

 

Niepostrzeżenie nadchodzi wieczór. Dosłownie – nadal jest jasno, tylko nasze organizmy krzyczą: Spać! Już po północy! Otulamy się śpiworami i zasypiamy, aby o świcie ruszyć w dalszą drogę.
c.d.n.

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply