Anglia, Podróże

Wyścigi osłów

29 maja, 2017
Można powiedzieć wiele o miejscu, w którym mieszkamy. Że nudno, że zadupie, że średnia wieku jest przez nas znacznie zaniżana, że dzielnica bogaczy (te statystyki też solidnie zakłócamy). No ogólnie umieralnia, idealne miejsce dla osób na takim etapie życia, na jakim się obecnie znajdujemy, czyli praca-wypłata-dom. I każde z tych stwierdzeń jest mniej lub bardziej prawdą, ale jest jedna rzecz, której nie widzieliśmy nigdzie indziej. Doroczne wyścigi osłów!

 

Wyścigi osłów w Totton, niemal pod naszym domem, organizowane są już od 22 lat. Nie wiem, jak to było w latach poprzednich, ale w tym roku organizatorami byli skauci z New Forest, lokalnego parku narodowego. Do którego na pewno Was kiedyś zabierzemy, bo jeździmy tam prawie zawsze, gdy mamy wolny weekend.

Szczerze mówiąc, to sama impreza nie jest niczym specjalnym, ot zwykły wiejski festyn. Nawet gorszy od majówki w Rudce (warmińsko-mazurskie), z której pochodzi Piotrek, bo tam jest muzyka, balanga, domowy bimber i jedzenie ZA DARMO. A tutaj nie było balangi, wejście płatne, nie było alko (bo to rodzinna impreza… A ja pytam no i co z tego?!) a za jedzenie trzeba było płacić. Owszem, chamski, festynowy burger z cebulą i musztardą za 2.50 to spoko opcja, a 50 pensów za rzucanie gumowym kurczakiem do celu to więcej niż kusząca propozycja. Dlatego nie żałowaliśmy sobie tego dnia i oboje wciągnęliśmy bułę z kotletem, wzięliśmy udział w loterii dla dorosłych (chcieliśmy wygrać browara, żeby wypić w krzakach) i obstawiliśmy osiołka numer trzy w zakładach na nadchodzący wyścig. Pomimo tańszej najebundy w rodzinnych stronach, nie żal było wydać tych kilku funtów, bo wszystkie zebrane w ten sposób pieniądze przeznaczone były na utrzymanie siedziby skautów (popieramy wszystko, co promuje siedzenie z brudną dupą w namiocie) oraz lokalną organizację charytatywną.

No dobra, skauci i chore dzieci to jedno, ale poszliśmy tam ze względu na osiołki. Widzieliście kiedyś wyścigi na osłach? My nawet nie wiedzieliśmy, że coś takiego istnieje. A teraz zostały nam tylko do odhaczenia wyścigi na świniach i możemy umierać z uśmiechem na ustach. Chciałam wziąć udział jako jeździec, ale Piotrek powiedział, że nawet jeśli wyglądam na młodszą niż w rzeczywistości, to na pewno nie łapię się w limit wagowy. Stwierdziłam, że bez Go-Pro i tak nie ma sensu próbować i odpuściłam. Za to z rosnącym zainteresowaniem oglądaliśmy wyścigi… pluszowych świń. Czy to znak, że pora umierać?

Ubawiliśmy się po pachy patrząc na dzieci spadające z osłów w kilka sekund po tym, jak wystartowały. Same zwierzaki też są bardzo pocieszne. Generalnie, to rumaki robiły co chciały, nie było czegoś takiego jak tor wyścigowy, a nawet jakby był, to osiołki i tak biegłyby tak, jak im akurat pasuje. Na linii mety zatrzymywały się tylko dlatego, że czekały tam na nie marchewki czy inne smakołyki. Pomimo kilku widowiskowych upadków żadne dziecko nie ucierpiało, a osły też nie wyglądały na zasmucone. Nawet te, które nie dobiegły do mety jako pierwsze. Albo nie dobiegły wcale.

Nie wiem, czy za rok też pójdziemy, ale naprawdę dobrze się bawiliśmy. Jak to niewiele do szczęścia potrzeba – kilka szczerzących się osłów, dzieci zmieszane z błotem i bułka z cebulą. No raj na ziemi.

A piwo kupiliśmy w markecie i wypiliśmy w domu.

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply