4:30 rano. Pobudka. Ubieram się szybko i myję, pakuję śniadanie i biegnę na autobus, 5:13, chyba pierwszy tego dnia.
Jadę na koniec miasta. Większość magazynów i fabryk jest usytuowanych na obrzeżach miasta, tuż przy autostradzie. Na szczęście mój autobus jedzie prawie bezpośrednio do miejsca, gdzie mam pracować, kilkanaście minut jazdy, potem ok. dziesięć minut spaceru. Mogło być gorzej, nie wszędzie da się dojechać transportem publicznym.
Przez jedną z agencji pracy dostałem robotę w zakładzie, który specjalizuje się w czyszczeniu skrzynek na żywność (dla krajowego potentata branży spożywczej). Nie było trudno o tę pracę – brali każdego kto miał chęci i trochę siły w ręcach. Niepotrzebna znajomość języka, niepotrzebne doświadczenie. Wiedziałem, że to będzie gówniane zajęcie, ale trochę grosza się przyda.
Jest nas kilku świeżaków – oprócz mnie, wsród nieszczęśników znajdują się jeszcze: Polak, Hiszpan, Anglik i (chyba) Rumun. Wszyscy śmieją się z Hiszpana, bo ma pomalowane paznokcie. Nazywa się José albo Juan Manuel. Chyba każdy Hiszpan nazywa się José albo Juan. W szatni tłoczno. Prawdziwa mieszanka narodowościowa – przybysze z Europy Wschodniej (większość to oczywiście Polacy), Hindusi, czarnoskórzy Anglicy… Na wszystkich twarzach wypisane niewyspanie, zmęczenie i rezygnacja, mimo że nawet nie zaczęli pracować.
O godzinie 6:00 wchodzimy na halę. Duży magazyn, pełen palet z plastikowymi skrzynkami. Na środku hali stoi wielkie mechaniczne ustrojstwo – maszyna myjąca skrzynki, długa na jakieś pięćdziesiąt metrów. Część pracowników (jestem wśród nich) kieruje się do wlotu maszyny. Będziemy wrzucać brudne skrzynie na taśmę. Maszyna kojarzy mi się z ogromną gąsienicą, z tym że zjada gówno, a wydala czyste produkty.
Szybki podział obowiązków wśród pracowników. Ja staję na początek taśmy wraz z innym gościem. Będziemy odbierać skrzynki z palet i wrzucać je na taśmę (po kilka-kilkanaście na raz). Nie jest lekko, skrzynki trochę ważą. Szybko się rozgrzewam, ocieram pot z czoła. Tempo jest niezłe, przyjeżdżają wciąż nowe palety. Pracujemy tak godzinę albo dwie i następuję zmiana. Teraz stoję kilka metrów dalej przy taśmie, segreguję skrzynki i układam je odpowiednio, żeby mechaniczna potwora mogła je pożreć. Tutaj używa się mniej siły, liczy się raczej zręczność i szybkość. Przebieram rękami jak mogę, taśma przesuwa się nieubłaganie. Cholerne skrzynki wciąż napływają, w dodatku mają tendencję do zakleszczania się, jedna w drugiej.
Pracujemy tak jakieś trzy godziny i wreszcie piętnaście minut przerwy.To pierwsza przerwa, następna jest za kolejne trzy godziny i trwa trzydzieści minut. Jest czas, żeby coś zjeść, wypić kawę, zapalić i pogadać. Ale prawie nikt nie gada. Jedynie kilku Polaków (chyba najbardziej doświadczona ekipa) coś tam przeklina i żartuje między sobą, ale jakoś bez przekonania. Zjadam swoje kanapki i popijam kawą z automatu za piętnaście pensów. Dopijam kawę i lider zespołu oznajmia: OK, let’s go.
Po przerwie znowu idę wrzucać skrzynki na taśmę. Są coraz cięższe. Bolą ręce, kręgosłup, nogi. Wrzucam skrzynki przez jakieś dwie godziny. Potem znów zmiana i idę na taśmę. Nadciągają skrzynki. Nieskończona ilość skrzynek. Dwanaście różnych rodzajów skrzynek. Skrzynki małe, duże i średnie. Skrzynki głebokie i płytkie. Skrzynki czarne, zielone i niebieskie. Skrzynki.Skrzynki.
Zasuwam najszybciej jak mogę. Jestem spocony, przed oczami wirują mi skrzynie, a w głowie myśli. Pomyślałem sobie, że tak wygląda piekło: jak już umrę będę stał przy takiej właśnie taśmie, przerzucając skrzynki skrzynki skrzynki… przez całą wieczność.
Po drugiej stronie taśmy jeden z bardziej doświadczonych pracowników (Czech, którego w myślach nazwałem Zdenkiem) krzyczy do mnie po polsku, żebym zapierdalał szybciej. Uśmiecha się od ucha do ucha i pokazuje jak to się robi. Rzeczywiście jest szybki. Wyrobił się tutaj. ‘Musisz tak zapierdalać!’ krzyczy Czech, uśmiechając się ciągle. Co jakiś czas przechadza się przy maszynie nadzorujący Polak i sprawdza czy zapierdalamy jak trzeba.
Pomyślałem, że choćbym pracował tu sto lat i tak nie będę dość szybki i nigdy nie przerzucę dość skrzynek. Po chwili uświadomiłem sobie, że przecież nie muszę. To nie dla mnie. Ta praca wydała mi się nagle najbardziej przygnębiającą robotą na świecie. Stoisz przy taśmie i zasuwasz. Jesteś jak maleńki trybik w tej całej wielkiej piekielnej machinie. Wiesz, że skrzynki nigdy się nie skończą, będą dalej napływać. Jesteś tylko częścią zamienną, w każdej chwili do zastąpienia przez inną. Nieznośna myśl. Chyba jedyny sposób, żeby tu przetrwać to nie myśleć w ogóle. Wyłączyć się i przebierać rękami.
Pogrążyłem się w takich niewesołych myślach, czas dłużył się niemiłosiernie. W końcu odwaliłem swoje dziesięć godzin. Wszystkie mięśnie pulsowały bólem, stłuczone skrzynkami palce wołały o ratunek. W szatni zrzuciłem swoją jaskrawożółtą kamizelkę i gumowe rękawice. Na twarzach pracowników takie samo zmęczenie i rezygnacja jak przed rozpoczęciem pracy. Wyszedłem bez słowa i uśmiechnąłem się do siebie. Zdecydowałem, że już tu nie wrócę.
No Comments